W życiu nie podejrzewałam, że na tym blogu znajdą się zdjęcia, a już na pewno nie takie. I nie wiem, czy mam być bardziej dumna czy przerażona tym, co widać na załączonym obrazku. Są to bowiem wszystkie moje śmieci z grudnia.

No dobra, nie wszystkie, bo obok powinien stać jeszcze jeden podobnej wielkości worek z odpadami organicznymi. Te jednak wyrzucałam na bieżąco, by w nie przekształcić kuchni w kompostownik.

W szarej torbie jest papier. To pewnego rodzaju ulga, że ulegnie biodegradacji lub w najgorszym wypadku pójdzie na recykling. Najmniej chętnie patrzę jednak na białą siatę po brzegi wypchaną plastikiem. Ta siata wypchana plastikiem zostanie ze mną, z Wami, naszymi dziećmi, wnukami, prawnukami, praprawnukami i i kilkoma pokoleniami do przodu. Ta cholerna biała siata zostanie z nami już na zawsze…

Dlaczego zbieram śmieci?

Od kilku miesięcy czułam pod skórą, że to nastąpi. Doszły mnie słuchy, że są ludzie, którzy żyją bardziej eko i w harmonii z naturą. Choć byłam wtedy całkowicie oddana minimalizmowi i pozbywaniu się rzeczy z mojego życia, nie opuszczała mnie myśl, że przyjdzie czas i na zero waste. W końcu po weganizmie i minimalizmie wydaje się to być kolejny logiczny krok. Ciągnie mnie do przyrody jak sarenkę, kultywuję na co dzień umiłowanie do wszelkich stworzeń, dlaczego więc miałabym krzywdzić moją planetę? Gdy na początku grudnia przeprowadziłam się do własnego mieszkania, postanowiłam, że czas zacząć moją zero waste podróż.

Potrzebowałam wiedzieć, co z mojego powodu trafia co miesiąc na wysypiska. Mieszkając wcześniej z innymi ludźmi, nie byłam w stanie tego zweryfikować. W końcu śmietniki mieliśmy wspólne. Pewne jest też to, że odpadów produkowałam wtedy o wiele więcej. W grudniu dokonywałam już bardziej świadomych wyborów konsumenckich, a mimo to uzbierałam łącznie aż trzy torby śmieci.

Ilość ma znaczenie

Siedzę na podłodze i gapię się na swój miesięczny “dorobek”. Trzy torby miesięcznie, to daje trzydzieści sześć toreb rocznie. Tak więc, gdybym nie wyrzucała śmieci przez rok, mogłabym nimi wypchać cały wielki regał, który widzieliście być może na moim Facebooku. Co gorsza, tylko nieco więcej niż jedna trzecia tych śmieci ulegnie rozkładowi. Reszta będzie zatruwać środowisko i zalegać na Ziemi przez setki lat.

Gdy wyrzucałam śmieci częściej i mniej przejmowałam się ich restrykcyjną segregacją, nie miałam pojęcia o ich ilości. Nie miałam też takich moralnych dylematów. W końcu co z oczu to z serca. Dziś jednak nie mogę już udawać, że nie zdaję sobie sprawy z problemu. Co było zobaczone, nie może być odwidziane.

Mniej znaczy lepiej

Intensywnie myślę o ludziach, którzy przez kilka tak uzbierali jedynie niewielki słoik śmieci. Czy ja też bym tak potrafiła?

Przypomina mi się, co było kilkanaście miesięcy temu, gdy po raz pierwszy poczułam, że chcę żyć tylko z kilkoma rzeczami w szafie. Też poddawałam to w wątpliwość, też zastanawiałam się, czy nie padło mi na mózg. W końcu nikt, kogo znałam, nie funkcjonował w taki sposób. Niektórzy patrzyli na mnie trochę dziwnie, gdy krok po kroku zminiejszałam rozmiar mojego dobytku. Ale mimo tego, że minimalizm był zupełnie innym stylem życia niż ten, jaki wiodłam do tej pory, poszłam za głosem serca. Tak oto mam dziś nowe mieszkanie a w nim pusty regał, bo najzwyczajniej w świecie nie mam co na nim stawiać. Co ważniejsze – nie mam też potrzeby czegokolwiek na nim stawiać.

Zakładam, że podobnie będzie z zero waste. Małymi krokami dojdę do słoika śmieci. Jak na razie mam plan, by w styczniu zredukować ilość odpadów o połowę.

W tej chwili nie pozostaje mi nic innego, jak iść do kontenera i wyrzucić swoje grudniowe “pamiątki”. Potem wybiorę się na długą Walking Meditation. W trakcie zrobię sobie przerwę i usiądę na kilka minut na kawę. Tym razem nie wezmę jej na wynos jak zazwyczaj. Nie muszę zużywać kolejnego jednorazowego kubka. To będzie mój jeden śmieć mniej.