Miałam dziewiętnaście lat, gdy na studiach dziennikarskich uczono mnie dwóch podstawowych zasad:

  1. Jeżeli dzieje się coś, czego lepiej nie mówić ludziom (np. jest przepychana jakaś kontrowersyjna ustawa), to należy do ogólnej informacji wpuścić jakiś zajmujący temat, najlepiej taki, który wywoła dyskusje i na kilka tygodni lub miesięcy zajmie gawiedź roztrząsaniem tychże dylematów.
  2. Jeżeli chcesz kierować ludźmi, to stwórz zagrożenie (najlepiej zdrowia lub życia) i powiedz, że wiesz, jak ich przed tym zagrożeniem uchronić. W strachu, zwłaszcza długotrwałym, ludzie bezkrytycznie pozwalają sobą kierować, oddając odpowiedzialność za swój los temu jedynemu “wybawcy”. Wybawcą może być oczywiście rząd, system, czy jakaś ideologia lub religia.

Gdy miałam dwadzieścia trzy lata, zajmowałam się PR’em. Pracowałam przy wprowadzaniu nowych spółek na giełdę. 

Część moich zadań dotyczyła pisania do gazet. Zdarzało mi się na kolanie w metrze strugać notki prasowe i wymyślać te wszystkie ważne wypowiedzi prezesów, które brzmiały potem mądrze na łamach opiniotwórczych pism. Dzięki nim inwestorzy stwierdzali, że dana spółka, oprócz obiecujących wyników, jest też fajna i warto wyłożyć na nią kasę, czasem wielomilionową. 

Rzecz w tym, że nie miałam bladego pojęcia o ekonomii, a już na pewno o giełdzie. Byłam za to błyskotliwa i wiedziałam, jak pokazać delikwenta z odpowiedniej strony – tylko dlatego mnie zatrudniono.

Nauczyłam się wtedy bardzo dobitnie, że rzeczywistość, która jawi nam się za pomocą mediów, jest rzeczywistością wykreowaną.

Nie jest i nie ma prawa być obiektywną, nie mówiąc już o tym, że czasem jest po prostu wymyślona przez studentkę, która zwyczajnie potrzebuje zarobić na czynsz. 

Od lat zajmuję się pisaniem i wiem, że każdą historię da się opowiedzieć na wiele sposobów. Możesz położyć akcent na dowolne jej aspekty i dzięki temu wywołać określone emocje. Nie łudzę się więc, że jest inaczej i po prostu akceptuję fakt, że to co czytam w prasie lub oglądam w telewizji, jest przygotowane w przemyślany sposób; jest przygotowane pod osiągnięcie konkretnego celu. 

Wiedząc to wszystko, zawsze zdaję sobie kilka pytań, gdy widzę powtarzające się w kółko informacje.

  1. Jakie inne newsy mogłabym usłyszeć, gdyby nie wałkowano wciąż danego tematu? 
  2. Czy te wiadomości sprawiają, że czuję się wolna i bezpieczna, czy raczej trzymana w atmosferze napięcia i widmie strasznego zagrożenia, które może odeprzeć jedynie garstka ludzi?
  3. Kto pisze te wszystkie informacje? Czy to profesorowie? Badacze? Autorytety? A może jakiś młodziak, który trzepie je całymi seriami, bo to jest teraz temat, który się klika, albo bo takie dostał zadanie w redakcji?… 

Niekoniecznie mam jednoznaczne odpowiedzi, ale przynajmniej zatrzymuję się na chwilę, by przefiltrować to wszystko przez swój zdrowy rozsądek. Czasem zastanawiam się też, czy te same wiadomości można by przekazać w inny sposób. Może w taki, który radziłby nadzieję?…

Usłyszałam ostatnio piękne słowa powiedziane przez podróżników, którzy przemierzyli kamperem kilkadziesiąt krajów:

“świat nie jest taki, jak pokazuje się go w telewizji”.

A więc jaki jest? Być może dowiem się tego tylko, jeżeli wchłonę go moim własnymi oczami.