Wciąż nie mogę uwierzyć, że on to zrobił. Zbrodnia popełniona z premedytacją. Morderstwo z uśmiechem na ustach. I niby znasz człowieka, wiesz, jakie są jego cienie, ale czegoś takiego nigdy się nie spodziewasz.

Z samochodu wysiadam wciąż rozemocjonowana.

“No nie złość się” mówi P. Chce złagodzić mój gniew, więc głos ma miękki, nieco służalczy, ale dzisiaj to na mnie nie działa.

“Zabiłeś ją!” rzucam z pretensją.

“I tak by zginęła” P. próbuje się bronić.

“Wcale nie. Chciała żyć. Miała plany. Jak mogłeś być taki okrutny?!”

“Nie jestem okrutny. Zobacz, sprawię, że znów będzie latać.”

P. podchodzi do przedniej szyby i jednym ruchem palców wystrzela w przestrzeń niewielką muszkę, którą kilka minut temu zamordował wycieraczką. Najpierw utopił ją w płynie do spryskiwaczy a potem rozsmarował po szybie. W sumie wystrzeliwuje więc w przestrzeń to, co z małej muszki pozostało.

Moje buddyjskie podejście do wszelkich żywych stworzeń zostało zgwałcone jego niecnym wyczynem. Jestem wściekła a ten stan zdecydowanie stawia naszą randkę w dość niekorzystnym świetle. Przez cały dzień miałam wyśmienity humor i nie podoba mi się, że P. tak sromotnie mi go zepsuł.

Ale nie, nie pozwolę na to. Nie chcę przyciągać teraz złych rzeczy. Muszę zmienić nastawienie. Muszę przestroić swoje vajby, bo jak tak dalej pójdzie, to P. zamorduje jakiegoś yorka a potem bezbronną staruszkę. Rany, nie! Nie mogę nawet tak żartować!

Ok. Co zrobić? Jestem tak na niego zła, że mam ochotę, go walnąć, ale wiem dobrze, że jest tylko jeden sposób, by zacząć kreować coś nowego. Trzeba skupić się na tym, za co jestem u P. wdzięczna. To fakt, w zaistniałych okolicznościach jest to nie lada wyzwanie, ale wściekając się, zakłócam SWOJĄ dobrą energię, a nie jego. Nie mam wyboru. Choćby nie wiem co, skoncentruję się na wszystkim co najlepsze w tym cholernym mordercy owadów. Jestem przecież jedyną osobą odpowiedzialną za swoją rzeczywistość.

Ruszamy przed siebie w milczeniu. “No dobra, to co za co jestem u niego wdzięczna?” zastanawiam się, wkładając całą swoją energię w to pytanie. Przez moment w głowie mam tylko wrzask negatywnych myśli, ale nie poddaję się im. “Za co jestem wdzięczna?” powtarzam sobie uparcie, aż pojawia się pierwsza rzecz. Jestem wdzięczna za sex. P. Jest super kochankiem. Ten ostatni raz to naprawdę było coś. A wtedy o trzeciej w nocy po powrocie z Łodzi, jak mnie dopadł w przedpokoju… Wspomnienia zaczynają płynąć wartkim nurtem, a mi jakoś cieplej się robi.

No dobra, ale może idźmy dalej. “On musi mieć przecież jakieś inne zalety” mówię do siebie. Za co JESZCZE jestem wdzięczna?… Nim przychodzi mi na myśl kolejny temat, ostatnie małe wspomnienie kradnie moją uwagę. Ten wieczór w samochodzie nad jeziorem… Ale to było dobre!

Kąciki ust unoszą mi się w mimowolnym uśmiechu. Na szczęście jest ciemno i P, który potulnie maszeruje obok, niczego nie widzi. I dobrze, ma myśleć, że wciąż jestem na niego zła, a nie że rozpływam się teraz w zachwytach nad jego miłosnymi wyczynami.

“Kolejny powód do wdzięczności, skup się Marta” przywołuję się do porządku. No tak, tak… Jestem wdzięczna za to… – zawieszam się na chwilę – … za to, że on tak o mnie dba. I za to, że co kilka dni kupuje mi kwiaty. I za tą wycieczkę nad morze w moje urodziny. I za to, że jest taki zaradny…

Nagle zdaję sobie sprawę, że powody do wdzięczności pojawiają się w mojej głowie jeden po drugim niczym bańki w jacuzzi. Czuję, jak inna energia za tym płynie. O tak, właśnie o to chodziło. Właśnie o taki vajb. Tego chcę, takich rzeczy pragnę w swoim życiu. Takich rzeczy i kawy. Ale bym się napiła kawy. Ale o tej porze, to bez sensu. Muszę jakoś wytrzymać bez, bo po jednym małym cappuccino strzelonym teraz, nie będę spała dwa dni.

Mimo zdrowego rozsądku oczyma wyobraźni widzę wielki kubek aromatycznego napoju z górą bitej śmietany na wierzchu – zupełnie jak w reklamach.

P. nagle się zatrzymuje.

“Kurcze, zupełnie zapomniałem, że mam coś dla ciebie” mówi nieco podekscytowany i sięga po portfel. Wyjmuje z niego kartę na pieczątki. Na karcie jest 9 stempelków i logo mojej ulubionej kawiarni.

“Proszę” podaje mi papierek. “Wiem, że ich lubisz. Będziesz miała darmowe cappuccino czy coś.”

“Ale szybko działa ta zmiana vajbów!” myślę oszołomiona. Ten drobny gest P. wprawia mnie w jeszcze lepszy nastrój. Robi mi się naprawdę miło.

P. chyba dostrzega, że ciśnienie nieco ze mnie zeszło, bo przytula mnie dość ostrożnie. Nie opieram się. Niech mnie przytula. Niech będzie coraz lepiej.

Stoimy tak przez moment na samym środku bulwarów.

“Spójrz jaki księżyc” rzucam.

“No, super” przyznaje P. wciąż trzymając mnie w ramionach.

“Ej, a co to jest?” wskazuję bardzo jasny punkt na niebie.

“Jakaś wielka gwiazda. Nie, czekaj. Ona się rusza. Widzisz?”

“Tak, ale jakoś wolno. No i jest za duża na gwiazdę. Może to samolot?” zastanawiam się na głos, choć na samolot też mi to nie wygląda.

“Już wiem. To ten satelita!” woła P. uradowany.

“Ten co miał dziś przelatywać na Europą?” przypominam sobie, że widziałam gdzieś taką informację.

“Chyba tak. Czekaj, sprawdzę.”

Jedną ręką bierze telefon, ale drugą wciąż mnie obejmuje. Szybko potwierdzamy swoje przypuszczenia. Tak – to satelita. Jego niezwykły przelot miał być widoczny właśnie dziś, właśnie przez najbliższych kilka minut. I jakimś cudem akurat teraz się zatrzymaliśmy i spojrzeliśmy w niebo.

Przytuleni uważnie obserwujemy defiladę wielkiej jasnej kropki, która powoli gaśnie, gdy zbliża się do linii horyzontu. Niezwykłe to i totalnie wciągające. Ruszamy jednak dalej.

P. trzyma mnie za rękę. Nie jestem już zła, więc nie protestuję. Chwilę później mówi, że po moim ostatnim masażu pleców poczuł się lepiej. Coś mu tam jeszcze siedzi i trochę go boli, ale jest duża różnica na plus. Proponuję, że pomasuję go jeszcze raz – teraz. Tylko znajdźmy jakąś ławkę nieco dalej od ludzi.

Udaje się, więc robię mu masaż pleców. P. jęczy i stęka, bo naciskam go bardzo mocno, by rozbić pospinane mięśnie.

“Też chciałbym cię masować” słyszę z jego ust, gdy oznajmiam, że skończyłam.

Gapię się na niego, jakby powiedział właśnie, że tak naprawdę jest małym smerfem. P. i masaż? Przecież on mnie nigdy nie masował. I nigdy nie wspomniał o tym z takim entuzjazmem.

Trochę się obawiam, ale w sumie czemu miałabym nie spróbować. Siadam plecami do niego i czekam. Podejrzewam, że jak ściśnie mnie raz tymi wielkimi łapskami, to oczy mi wyjdą na wierz. Cóż to więc za miłe rozczarowanie, gdy mnie dotyka, i nic mi na wierzch nie wychodzi. P. jest delikatny i uważny. Robi wszystko z takim wyczuciem, jakby był zawodowcem. Niedowierzanie miesza mi się z błogim rozluźnieniem. Powieki mam przymknięte, a gdy na chwilę je podnoszę, dostrzegam małą myszkę, która idzie w naszą stronę.

“Patrz” mówię szeptem, w obawie, że ją wystraszę.

P. nie przestaje zajmować się moim karkiem, a mysz podchodzi do nas jeszcze bliżej i spokojnie siada przy naszych stopach.

“Ale śmieszna” stwierdzam rozczulona jej widokiem.

P. na bank kombinuje teraz, jakby to było wykąpać ją w samochodowym spryskiwaczu a potem rozsmarować wycieraczkami po szybie” przebiega mi przez myśl, ale szybko przestaję ironizować. Nie chcę wracać do energii sprzed godziny. Chcę emanować tą nową. Chcę emanować energią, w której dostaję kupony na darmową kawę, satelity przelatują mi nad głową, P. robi mi masaż, a zwierzęta garną się do mnie jakbym była księżniczką w bajce Disneya. I wiem, że mogę to robić w pełni świadomie. Wiem, że wybór należy do mnie.

Oczywiście wybieram pozytywne vajby, więc reszta wieczoru mija genialnie. Im bardziej zanurzam się w pozytywnych myślach i odczuciach, tym więcej drobnych zbiegów okoliczności sprawia, że mam kolejne powody, by zanurzać się w pozytywnych myślach i odczuciach.

Tu w zasadzie mogłabym zakończyć wpis, ale założę się, że większość z Was zastanawia się, jak ta historia ma się do jej tytułu. Czas więc rozłożyć niniejszy wieczór na części pierwsze i wyjaśnić wreszcie, o co chodzi z tymi siedemnastoma sekundami. A więc do rzeczy.

Skoro to czytasz, to wiesz już na pewno, że jest coś takiego jak Prawo Przyciągania. To prawo mówi, że przyciągasz do swojego życia to, co jest zgodne z Twoimi wewnętrznymi vajbami. Oto fizyka kwantowa w najprostszej formie – świat zewnętrzny jest odbiciem świata wewnętrznego w Tobie. Inaczej mówiąc widzisz rzeczywistość taką, jaki jest twój sposób postrzegania rzeczywistości. Wiem, że jeżeli aktualnie oceniasz swoje życie jako chujowe, to niechętnie słuchasz takich mądrości. Z uporem maniaka będę Cię jednak odsyłać do tekstu “Gówno w restauracji” oraz “Jak zostałam fotomodelką”. Przeczytaj. Warto. Ale to tylko dygresja. Wróćmy do tematu.

A więc gdy w środku czujesz się dobrze, to okoliczności, które napotykasz, również będą dobre, by podtrzymywać ten stan. Jeżeli w środku czujesz się źle, to okoliczności na zewnątrz również będą złe, by podtrzymać ten stan. Świat materialny na zewnątrz jest zawsze równy emocjonalnemu światu wewnątrz Ciebie. To co w środku, to na zewnątrz – to jedyna kolejność.

Przyjęcie tego do wiadomości i wzięcie odpowiedzialności za to, co wydarza się w Twoim życiu, to połowa sukcesu. To również ogromny krok do tego, by wieść takie życie, jakiego pragniesz – niezależnie od okoliczności. Te ostatnie zawsze można zmienić, zmieniając swój wewnętrzny świat.

Kiedy więc P. zabił muchę, a w zasadzie, gdy to zdarzenie wywołało u mnie negatywne emocje, mogłam zrobić jedną z dwóch rzeczy: skupić się na tych emocjach albo jak najszybciej znaleźć pozytywne odczucia. Inaczej mówiąc, mogłam trwać w negatywnych vajbach lub przestroić się na pozytywne. Rzecz jasna wybrałam opcję numer dwa.

Znam kilka sposobów na przestrajanie wibracji. Jedne metody są prostsze, inne trudniejsze, ale tym razem postanowiłam się nie patyczkować i postawić od razu na ostre pierdolnięcie. Wytoczyłam najcięższe działa w postaci energii wdzięczności. Wdzięczność jest bowiem jedną z najlepszych wibracji, jakie możesz mieć.

Oczywiście w pierwszym momencie było to trudne. Zastąpienie złości wdzięcznością nie jest tym, czego uczą nas w szkołach. Przejście z jednej skrajnej częstotliwości w drugą skrajną wymaga, odrobiny wysiłku, ale warto. Tak więc znalazłam pierwszą pozytywną myśl i uczepiłam się jej niczym Leonardo DiCaprio deski, na której leżała Kate Winslet. W moim przypadku była to myśl o seksie, ale oczywiście każdy powinien chwytać tę myśl, która wywoła najbardziej pozytywny stan emocjonalny. A jak już się chwycisz, to trzymasz i nie puszczasz! Dlaczego? A no właśnie z powodu reguły “17 sekund”.

Nie pytajcie mnie, skąd ona się wzięła. Nie wymyśliłam jej. Spotkałam się z nią w wielu różnych przekazach, testowałam i wiem, że działa bezbłędnie, czego przykładem jest między innymi ten wieczór.

Reguła “17 sekund” mówi, że jeżeli utrzymasz uwagę na danym temacie lub rzeczy lub stanie emocjonalnym przynajmniej siedemnaście sekund, to Prawo Przyciągania wkracza do akcji i podsyła Ci kolejną myśl, rzecz bądź okoliczność, która jest tożsama z tą poprzednią. Masz więc siedemnaście sekund na rozmnożenie czegoś, co chcesz mnożyć. Wyobraź sobie, że wsadzasz do ziemi nasionko, z którego momentalnie wyrasta kwiatek. Jeżeli będziesz z pełną uwagą patrzył na ten kwiatek przez co najmniej siedemnaście sekund, obok pojawi się kolejny kwiatek. Nie musisz się już martwić, skąd on się tam wziął. Prawo Przyciągania działa zawsze i będzie samo podrzucać Ci kolejne kwiatki, którym będziesz mógł poświęcać uwagę.

No dobrze, to mamy wyjaśnione. P. mnie wkurzył, postanowiłam zmienić vajby, znalazłam pierwszą pozytywną myśl, skupiłam się na niej przez siedemnaście sekund i pojawiły się kolejne pikantne skojarzenia. Ale tamten wieczór nie skończył się przecież na myśleniu o seksie. A więc, co zaszło dalej?

Utrzymanie odpowiednio długo jednej pozytywnej myśli pozwoliło mi zmienić moje wibracje na tyle, bym zaczęła dostrzegać inne rzeczy, za które jestem wdzięczna u P. I najwyraźniej trwało to co najmniej sześćdziesiąt osiem sekund, bo potem pozytywne rzeczy zaczęły się DZIAĆ. W Prawie Przyciągania oprócz reguły siedemnastu sekund istnieje bowiem jeszcze jedna reguła – właśnie reguła “68 sekund”. Mówi ona, że jeżeli utrzymasz swoją uwagę na danym temacie przynajmniej przez sześćdziesiąt osiem sekund, to następuje coś, co Abraham-Hicks określają jako “momentum”, a co ja nazywam po polsku “wydarzaniem się”. Sześćdziesiąt osiem sekund utrzymania uwagi na danym temacie sprawia, że już nie tylko pojawiają się w Tobie odpowiednie stany emocjonalne i myśli, ale też na zewnątrz zaczynają się “wydarzać” rzeczy, które pomagają podtrzymać dany stan emocjonalny. Twój stan emocjonalny zaczyna się niejako “materializować” na zewnątrz.

Pierwszym, co zmaterializowało się tego wieczora był kupon na kawę, który dodatkowo podkręcił moje vajby. Potem – ponieważ dalej utrzymywałam uwagę na pozytywach – pojawił się satelita, z którym idealnie zgraliśmy się w czasie. Potem był masaż, a potem mysz, a potem reszta sytuacji, która była odpowiednia wibracjom, jakie w sobie miałam – pozytywnym wibracjom.

Najpiękniejsze w dotarciu do “momentum” czyli do punktu “wydarzania się” rzeczy, jest to, że są one najczęściej absolutnie niezwykłe i wybiegające poza Twoje przypuszczenia. Dostrzegasz wyjątkową synchronizację z otoczeniem i połączenie z naturą. Trudno bowiem nazywać przypadkiem spojrzenie w niebo akurat w przeciągu tych kilku minut, gdy ma tam miejsce niemal unikatowe zjawisko. Ciężko też spodziewać się po dzikiej myszy, że będzie siedzieć przy Twoich nogach jak Twój własny pies. No chyba że stopy walą Ci serem, ale gwarantuję, że to nie był ten przypadek.

Gdy więc doświadczasz synchronu i połączenia z naturą, możesz być pewien, że w stu procentach przestroiłeś się na dobre vajby. Wszystko to jesteś w stanie zrobić w nieco ponad minutę.

Być może na pierwszy rzut oka wydaje się to banalne. Siedemnaście sekund to przecież żadne wyzwanie. Weź jednak poprawkę na to, że nietrenowany umysł utrzymuje skupienie na danym temacie zaledwie kilka sekund. Pisząc “nietrenowany umysł” mam na myśli umysł przeciętnej nie-medytującej osoby. Im bardziej ćwiczysz jednak swoją uważność, tym łatwiej dobijesz do siedemnastki, a potem do sześciesiątki ósemki, gdzie rzeczy zaczną się same “wydarzać”.

Jeżeli przeczytałeś to i wciąż jeszcze myślisz, że to bujda, i że nie da się zmienić życia w siedemnaście sekund, to zachęcam Cię do podjęcia wyzwania. Udowodnij sam sobie raz na zawsze, że masz rację. Wybierz jedną pozytywną myśl (albo negatywną, jeżeli jesteś takim kozakiem) i utrzymaj ją najdłużej, jak tylko potrafisz. Skupiaj się tylko na niej i obserwuj, co się będzie działo. Miłej zabawy! A ja tymczasem posiedzę trochę i pomyślę o udanym seksie. W końcu jakby nie było, lepiej myśleć o miłych rzeczach, co nie?