Do jakiegoś czasu czekam na “pierwszego” nie z powodu wypłaty, ale dlatego że mogę wreszcie wyrzucić śmieci. Gdy przez miesiąc, dzień w dzień obserwuję wycieczki moich sąsiadów do kontenera, narasta we mnie złość. Nie z powodu ilości odpadów jakie produkują, lecz z powodu tego, że mogą się ich po prostu pozbyć. Ja muszę czekać.

Kiedy wreszcie nadchodzi “ten” moment, jestem podekscytowana bardziej niż zwykle. Jeszcze tylko “rozliczenie” i jestem wolna.

Zmierzam w stronę światła

W tym miesiącu plastikowe śmieci zapełniły połowę niedużej reklamówki. Sukces. Do ostatnich dni lutego był to nawet większy sukces, bo w siatce znajdowały się jedynie trzy butelki po kosmetykach i środkach czystości oraz trochę przeróżnych folijek, które – mam wrażenie – dodawane są do wszystkich możliwych produktów.

Naprawdę rozpierała mnie duma. Podjarana swoim osiągnięciem postanowiłam zrobić porządki w szafkach. Resztki szamponów wylądowały w jednej buteleczce a końcówki kremów w jednym słoiczku. Nawet przeróżną chemię gospodarczą zlałam do jednego opakowania. Trochę się obawiałam, czy nie wysadzę domu w powietrze, gdy zmieszam ze sobą te specyfiki. Na szczęście obyło się bez reakcji jądrowych.

Takim sposobem zutylizowałam większość plastikowych opakowań, które miałam. Cieszy mnie to, bo w marcu czekają mnie eksperymenty z zero wastowym sprzątaniem. Będę miała (prawie) czysty od plastiku start.

Papier jest wszędzie

Jak się okazuje, gdy wybieram opcje bardziej eko, to w prawdzie rezygnuję z plastiku, ale w zamian dostarczam sobie sporo papieru. Chyba naprawdę nie mam innego wyjścia i czeka mnie wycieczka do sklepu zero waste. Jest daleko, więc odkładałam tę podróż przez ostatnie trzy miesiące. Smutno mi się jednak robi, gdy patrzę na te śmieci. Kocham drzewa i nie chcę, by były głupio wycinane tylko po to, by zrobić z nich zupełnie niepotrzebny kartonik. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak szykować słoiki, zrobić sobie kawę na drogę i wio!

Dodam jeszcze, że postanowienie mam na tyle mocne, że na najbliższy miesiąc przewidziałam tylko malutką torebeczkę na papier. Nie ma bata – będę musiała się zmieścić w tej nowej normie.

Tajemnicze odpady

Śmieci zmieszanych wciąż mam sporo i naprawdę zastanawia mnie ich ilość. Niewykluczone, że w marcu przyjrzę się im dokładniej. Planuję oddzielnie składować odpady bio i oddzielnie wszystko suche, ale nienadające się do innych kategorii. Zobaczymy, co tam znajdę po miesiącu.

Na moim osiedlu wciąż jeszcze nie ma nowych kontenerów, więc w zasadzie nie muszę tak restrykcyjnie segregować. Robię to dla własnej świadomości i rozeznania. Może w jakiś prosty sposób uda mi się zmniejszyć tę produkcję.

Celebryci

Zostają jeszcze pojedyncze egzemplarze – osobniki kradnące uwagę. W tym miesiącu gwiazdami są:

  • butelki po piwie – miałam gości;
  • flakonik po perfumach – wypiliśmy je, gdy zabrakło piwa;
  • puszka po słodkich brzoskwiniach – powoli eliminuję cukier z diety;
  • butelka po syropie klonowym – żeby nie przeżyć szoku odstawiennego, gdy skończyły mi się brzoskwinie.

Tymi śmieciami nie przejmuję się tak bardzo. Zdarzają się sporadycznie i w większości nadają się do recyklingu.

Wodzona na pokuszenie

Zdecydowanie jestem coraz lepsza w moich zero wastowych poczynaniach. Im większy widać progres, tym częściej pojawia się jednak pokusa, by nieco sobie odpuścić. Gdy zaczynam nowy miesiąc i śmietnik mam zupełnie czysty, łatwo ulec złudzeniu, że taki pozostanie już zawsze. Czy wielką zbrodnią będzie więc plastikowe opakowanie? Tylko jedno, małe. Przecież nie zajmie dużo miejsca…

Czas mija jednak szybko i nawet jeżeli nie ulegam słabościom, teren pod zlewem niebezpiecznie się zapełnia. Na kilka dni przed wyrzuceniem tego wszystkiego jestem już porządnie poirytowana ilością odpadów – nawet jeżeli jest ich mniej niż kiedykolwiek wcześniej.

Obserwowanie tego nasuwa mi na myśl tylko jeden wniosek: nie przejmujemy się śmieciami tak długo, jak długo nie musimy na nie patrzeć.

Teraz zbieram moje “zdobycze” przez miesiąc i nazywam to wyzwaniem. Robię wielkie halo z tego, że muszę pojechać gdzieś dalej do sklepu zero waste. Ale prawda jest taka, że w każdym momencie mogę znowu zacząć mieć to wszystko gdzieś i w przeciągu minuty wywalić worki do kontenera.

A co jeżeli z jakiegoś powodu musiałabym trzymać to wszystko przez rok? Jestem pewna, że już następnego dnia stałabym pod sklepem zero waste jeszcze przed jego otwarciem. Zrobiłabym co tylko w mojej mocy, żeby pod żadnym pozorem nie przynieść do domu nowego opakowania.

I choć nie jestem fanką motywacji przez negatywne bodźce, to dla właściwej perspektywy warto obejrzeć czasem zdjęcia “plastikowej wyspy”, która dryfuje po oceanie, albo pogrzebać porządnie we własnym koszu. W końcu Ziemia to też dom.