A więc sprawa wygląda tak: słoik papieru, słoik plastiku, stalowa puszka po świecy, filtr do wody, butelka po płynie do mycia szyb oraz butelka po piwie. Oto moje śmieci z maja.

Standardowo były jeszcze odpady bio i trochę chusteczek higienicznych. Ich jednak nie uwieczniam na zdjęciach.

Tym razem idąc do osiedlowego kontenera czuję się jak na procesji w Boże Ciało. W końcu dzisiaj ważne święto – właśnie minęło pół roku odkąd zaczęłam moje zero waste.

Komu w drogę, temu trampki

Na moment zmienię jednak temat i powiem o czymś innym. Otóż rok temu pobiłam swój życiowy rekord pokonując pieszo trzydzieści kilometrów. Kilka zdań o tym możecie przeczytać TUTAJ.

Dobrze pamiętam spojrzenia rowerzystów, którzy mnie wtedy mijali. Kuśtykałam w ubłoconych butach, a twarz miałam spaloną słońcem jak u żula. Byłam jedyną pieszą na trasie. Reakcje tych na dwóch kółkach były bezcenne.

Z zero waste jest podobnie. Choć buty ma czyste a ludzie dookoła raczej rozumieją dlaczego jestem skupiona na śmieciach, to reagują na to w dwojaki sposób: albo z tego żartują, albo mówią mi, że oni by tak nie mogli. Ale czy aby na pewno?

Początki

W mojej opinii miałam względnie łatwy start w zero waste. Od wielu lat jestem weganką a od długiego czasu minimalistka. Dzięki weganizmowi nie musiałam się martwić o to, co z robić z opakowaniami po jogurtach czy serkach ani tackami po mięsie. A dzięki minimalizmowi miałam odhaczone dwa główne założenia zero waste: refuse and reduce. Moje podejść do konsumpcji jest już od dawna ukonstytuowane. Było mi łatwo zero waste zacząć.

Po drodze napotkałem jednak “swoje” trudności i wyzwania. Mimo to nawet największe z nich czyli kwestię kosmetyków udało mi się w końcu rozwiązać. A więc nawet obszar, który był dla mnie najbardziej frustrujący w tej całej przygodzie, przestał wreszcie taki być. Nie stało się to w przeciągu miesiąca, ale czy ma to znaczenie?

Tak samo jak przejście na weganizm czy minimalizm nie było efektem jednodniowych starań, tak samo jest i z zero waste. Moja wspomniana wcześniej wędrówka również nie polegała na tym, że wystrzeliłam się z procy na starcie i wylądowałam trzydzieści kilometrów dalej. Nie teleportowałam się też z miejsca na miejsce. Krok za krokiem szłam przed siebie, reagują po prostu na to, co spotkałam po drodze.

Wreszcie doszłam, bo przecież cel nie zmienia położenia. Ja zmieniam. Jeżeli więc poruszam się naprzód – nie ważne jak wolno czy szybko – w końcu do celu dotrę.

Żółw szybszy od królika

W zero waste wkraczamy z różnym życiowym “zapleczem” i różnymi aktualnymi możliwościami. Środowisko wokół nas też mam ogromny wpływ na to, jak szybko osiągniemy ten mityczny słoik odpadów rocznie.

To trochę jak z wchodzeniem pod górę. Na szczyt prowadzi wiele szlaków. Jedne są dłuższe, inne krótsze; jedne trudniejsze, inne łatwiejsze. To, ile Ci zajmie wyprawa, zależy głównie od miejsca, z którego zaczniesz.

Żółw mający do pokonania krótki dystans, będzie szybszy od królika, który startuje wiele kilometrów dalej. Nie ma się więc co katować i demotywować porównywaniem z innymi.

Słowo na niedzielę

Po pół roku na zero waste nie zamierzam mówić Ci, jaką butelkę na wodę masz wybrać, ani jak segregować śmieci. O szkodliwości słomek i plastikowych reklamówek też wszystko już dawno zostało powiedziane. Jeżeli więc po pół roku zbierania doświadczeń, mogę zostawić Cię z jedną myślą na temat zero waste, to brzmi ona następująco: Ty też tak możesz. I nie powinieneś mieć w tej kwestii nawet cienia wątpliwości.

Jedyne o czym musisz pamiętać to fakt, że nie stanie się to z dnia na dzień. Ale jeżeli będziesz dokonywać słusznych wyborów, stanie się pewnego naprawdę pięknego dnia.

Zero waste to nie “all or nothing “. To nie “albo już nigdy nie wyprodukuję śmiecia” albo “będę śmiecić na maksa”.  Zero Waste jest jak wędrówka. Każdy może w nią wyruszyć. Każdy zaczyna tam, gdzie jest i każdy idzie swoim tempem.