“Chyba powinnam zmienić pracę” mówię do znajomego. Siedzimy w wegańskiej knajpce i kończymy kolację.

“Tak? A co byś chciałabyś robić” pyta zaciekawiony.
“Nie wiem jeszcze dokładnie. Na razie to nie ma konkretnego kształtu. To raczej taka wizja, że oczyszczam przestrzeń z tych wszystkich niepotrzebnych rzeczy” niezdarnie próbuję nakreślić to, co od jakiegoś czasu tkwi w moje głowie.
Kolega uśmiecha się nieco przebiegle. “Jest taka jedna profesja, gdzie odnalazłabyś się idealnie.”
“Tak? Jaka?” jestem szczerze zaintrygowana.
On nachyla się konspiracyjnie, po czym prosto w twarz rzuca mi gromkie: “śmieciarz!”

Żart kolegi nieco mnie obruszył, ale jak to z żartami bywa, jest w nich czasem ziarnko prawdy. W tym również było. W prawdzie wszystko miało miejsce dawno temu i nie wiedziałam jeszcze wtedy nic o zero waste, ale zdaje się, że zero waste wiedziało o mnie i wołało mnie niczym syrena zbłąkanego żeglarza.

Dziś nie dość, że o ZW piszę, udzielam wywiadów, to jeszcze poprowadzę warsztat na ten temat. Życie potrafi zaskoczyć…

Jak się z tym czuję? Trochę dziwnie, zwłaszcza gdy patrzę na moje śmieci z października. Już dawno po “pierwszym” a więc już dawno powinny wylądować w kontenerze. Ja jednak nadal je trzymam, a wszystko po to, by pokazać swój “dorobek” na WomenCamp i zainspirować inne kobiety. Trochę to, jak z trzymaniem ciała zmarłego przez tydzień w domu, co praktykowano dawniej na wsi. Niby rozumiesz głębszy cel tego procederu, a jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że to dość osobliwy zwyczaj.

Nie mniej jednak osobliwy niż to, co zobaczyłam dzisiaj. Dwóch przedstawicieli handlowych zjawia się w firmie, z którą współpracuję. Musimy zamówić nowe wizytówki i rollup, więc ich zaprosiliśmy.

Pierwsze co słyszę to “ekologia” i “zero waste” – te słowa mają mnie zmiękczyć i otworzyć moje serce. Potem pojawia się długaśna lista totalnie niepotrzebnych gadżetów, które koniecznie “muszę” kupić, bo przecież są “eko” i “ZW”. Tak więc oglądam roślinki, co to podobno od kropli wody zakwitną w metalowych puszkach, widzę drewniane pudełka, długopisy, breloki, świece, nawet sól do kąpieli i jestem usilnie przekonywana, że mój klient potrzebuje to dostać, skoro moja forma chce uchodzić za przyjazną środowisku.

“Ale czy w zero waste nie chodzi właśnie o to żeby nie brać niepotrzebnych gadżetów?” pytam podchwytliwie. Panowie są nieco skonsternowani. Ewidentnie nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Wciąż powtarzają tylko, że bez takich dupereli to teraz ani rusz.

“A więc tak to wygląda…” myślę na wpół zaskoczona, na wpół zniesmaczona. Zero waste staje się wytrychem, którym każdy próbuje otworzyć każde drzwi.

Polubiliśmy obserwowanie ludzi, którzy upychają śmieci do słoików nie mniej niż obserwowanie gwiazd kina czy muzyki.

Ciekawe kogo i za co będziemy podziwiać za kilkanaście lat. Choć to w sumie nie jest może tak istotne społecznie jak fakt, że dolepiamy eko-łaty do wszystkiego – byleby to tylko sprzedać.

Wieczorem jeszcze raz pomyślałam jednak o spotkaniu z handlowcami. Gorący napar imbirowy i wymoczenie tyłka w wannie nieco rozmiękczyły moją pierwszą ostrą ocenę. Może to i dobrze, że jak już ktoś będzie kupował gadżety to wybierze te bardziej w zgodzie z naturą? Może to lepiej, że nie wciska się ludziom plastikowych opakowań na banany tylko świeczki w szklanych słoiczkach?…

Jesteśmy konsumentami, więc zawsze będziemy coś konsumować. Jeżeli już musimy, to przynajmniej róbmy to “lepiej”.

W pewnym sensie wszyscy jedziemy na tym samym wózku – nieustannie próbując się odnaleźć w nowej rzeczywistości, która wymaga od nas bycia mniej upierdliwymi dla Matki Ziemi.

 


 

Podobają Ci się treści, które tworzę? Chcesz jeszcze więcej? Ciekawi Cię, jak pracuję i co mnie inspiruje?

Jeżeli tak, to koniecznie zajrzyj TUTAJ https://patronite.pl/MartaRobins i zobacz, w jaki sposób możesz stać się jednym z Mecenasów i uzyskać dostęp do przeróżnych bonusów – między innymi dołączenie do super tajnej grupy na Facebooku 😉 Pokazuję tam bebechy mojej pracy oraz dzielę się tym wszystkim, z czego sama korzystam, by mieć jeszcze szczęśliwsze życie.

Jeżeli jednak z jakoś powodów nie możesz lub nie chcesz być Mecenasem, to nic nie szkodzi. Zawsze możesz wesprzeć mnie kliknięciem kciuka w górę, udostępnieniami moich tekstów i podcastów, albo jakimś miłym słowem, które jest dla mnie wielką motywacją.