Wciąż dobrze pamiętam to, jak stoję w kuchni nad miską i mieszam ze sobą masła, oleje i inne cuda, żeby tylko stworzyć zero wastowy kosmetyk. Jak wiecie – nie udało się. Wszystkie pieniądze i cały czas jaki poświęciłam na zdobycie wiedzy i znalezienie produktów, poszedł się jebać.
Część z tego, co miałam, podarowałam innym, a resztę spuściłam w kiblu. I wielokrotnie podczas tej kosmetycznej przygody zadawałam sobie pytanie: czy gdyby moje sprawdzone produkty były pakowane eko, to czy w ogóle szukałabym alternatyw? Odpowiedź była prosta – oczywiście NIE.
Musiałam zaakceptować myśl, że w sektorze higieny osobistej tworzywa sztuczne zostaną ze mną na długo. I początkowo było to jeszcze do przełknięcia. Miesięcznie produkowałam pół reklamówki plastikowych odpadów, więc teoretycznie jedna buteleczka w tą czy w tamtą nie robiła różnicy. Ale teraz robi i to ogromną! Bo kiedy jestem już w stanie ograniczyć plastik do kilku folijek miesięcznie, to każde opakowanie po szamponie czy kremie jest teraz jak tir, który wjebał się na parking dla rowerów.
Nowa fala
Do tej pory tacy jak ja, mogli powiedzieć sobie jedynie: “no cóż, to mój problem. Muszę starać się bardziej.” Zero wastowycy, niczym dobre duchy strzegące Matki Ziemi, brali na klatę każdy papierek, jaki trafił pod ich strzechy. W tym samym czasie wielkie korporacje robiły nas w chuja, i byleby tylko mieć niskie koszty produkcji, wsadzały wszystko co się dało w toksyczne tworzywa.
A więc, kiedy ja spędziłam dwa dni i wydałam dziesiątki złotych, żeby mieć dobry dla środowiska kremik, firmy kosmetyczne wyprodukowały kilka milionów nowych plastikowych pudełeczek, totalnie się tym nie przejmując. Co więcej, robiły taki PR, żebyśmy ja i cała moja zielona banda wierzyli, że mamy to teraz posprzątać. Można się wkurwić, prawda?
Im większa jest jednak świadomość wśród ludzi, tym większa ich siła. Paru z nas podniosło głowy znad segregowania własnych śmieci i zobaczyło, że wciąż jesteśmy dymani przez korpo. Kiedy zobaczyła to reszta, w świat ruszyła silniejsza fala. Wreszcie powiedzieliśmy to głośno: odpowiedzialność jest po stronie firm!
Zdrowy punkt widzenia
Spójrzmy prawdzie w oczy: to nie konsumenci produkują plastik. Żaden Kowalski, nie wstaje rano i nie myśli: “muszę dziś kupić żel pod prysznic, to se zaraz plastikową butelkę zrobię”. Nie jest też tak, że Kowalski idzie do drogerii, gdzie na wejściu ma do wyboru szklane albo plastikowe opakowanie. Kowalski wchodzi do drogerii i wszystko ma w plastiku!
Jesteśmy ostatnim ogniwem w łańcuchu: firma – konsument, więc nie mamy fizycznego wpływu na to, co trafi na sklepowe półki. Co więc robią korporacje? Po prostu wykorzystują swoją przewagę i oferują to, co jest dobre dla nich, nie dla nas. Nam kupującym zostaje potem zastanawianie się, czy przerobić to opakowanie na doniczkę, czy ze wstydem wrzucić do kontenera. Kwiatów nie hoduję, więc z bólem serca wysyłam ten śmieć do ziemi. Ale czy to jest tak naprawdę moja “wina”, że tak robię? Dlaczego to ja mam brać za to odpowiedzialność? Gdyby choć raz jakaś firma zapytała mnie czy chcę plastik, a ja powiedziałabym, że tak, to rzeczywiście mogłabym czuć się teraz odpowiedzialna za jego utylizację. Nikt mnie jednak nigdy o to nie zapytał.
W kupie siła
Jedną z piękniejszych rzeczy w zero waste jest to, że ruch ten stał się też osią by wracać do wspólnotowości. Ludzie nagle przypominają sobie, że ich wybory mają wpływ na wszystkich, że mają wpływ na całą planetę.
Ze wzruszeniem obserwuje to, co dzieje się na grupach tematycznych na Facebooku. Nigdzie indziej w Internecie nie widziałam takiej otwartości, chęci dzielenia się i pomocy, jaka jest tam. W końcu jeżeli ja pomogę Tobie, to Ty będziesz lepszy, będziesz robił lepsze rzeczy i pomożesz komuś innemu, a ktoś inny pomoże mi. Czegoś takiego inne struktury naprawdę mogą się od nas uczyć.
Mimo to ten moment “kliknięcia” i zauważenia, że odpowiedzialność za śmieci jest po stronie firm, był bardzo potrzebny. Do prawdziwej przemiany są bowiem niezbędne oba rodzaje działań: zarówno te jednostkowe jak i te komercyjne. Czas, aby na dobre przyjąć zasadę: wszyscy za wszystkich, każdy za siebie.
Kto kogo wykończy
Nasze jednostkowe nie-kupowanie musi iść w parze z nie-produkowaniem. “No ale jak to?!” – zapyta ktoś. “Jak nie będzie kupowania, to nie będzie zarabiania. Jak nie będzie zarabiania, to nie będzie pieniędzy. To nie może tak funkcjonować!” Ekonomia, kalkulacje i całe to gówno, które ewidentnie się nie sprawdziło… Nie sprawdziło, bo efektów tego arcy-ważnego “kupowania” mamy teraz więcej niż ryb w oceanach.
I choć coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z problemu, to jednak takie słowa wciąż wywołują ogromny zgrzyt. Ale wiecie, co tak trzeszczy? To stary porządek chwieje się w posadach.
Jeżeli od jednostek aż po wielki korporacje nadrzędną wartością będzie pieniądz, to jesteśmy zgubieni. A przecież – o ironio – pieniądze wymyślili ludzie. Wychodzi więc na to, że to nie obcy z kosmosu nas zajebią. Sami się wykończymy w najbardziej żałosny sposób, resztą sił, machając sobie przed oczami świstkiem papieru.
Zdaję sobie sprawę, że dosadność tego tekstu niekoniecznie przysporzy mi popularności. Dość mam jednak szukania gładkich słów na mówienie o czymś, co jest po prostu złe i niesprawiedliwe. To tak, jakby o tłukącym żonę facecie powiedzieć, że jest czasem “trudny do zniesienia”. Nazywajmy rzeczy po imieniu.
Social Media