„Naprawdę czasem wyglądam, jakbym chciała kogoś zamordować” stwierdzam, przelotnie zerkając w lustro. Dziewczyny z roboty nie bez powodu mówiły, że jednym spojrzeniem usadzam nawet najbardziej fikającego klienta.

Moje zdjęcie w dowodzie tylko to potwierdza. Przypomina więzienną fotę strzeloną kobiecie, która bez mrugnięcia oka pozbyła się swojego chrapiącego konkubenta. Brakuje tam tylko numeru delikwentki. Ostatnim razem bałam się, że za taki portret na bank czeka mnie rewizja osobista na lotnisku. „Te moje uwodzicielskie spojrzenia na Instagramie to ściema” żartuję w duchu, ale szybko wracam do pełnej powagi i skupienia.

To ostatnia godzina mojej pracy, a ja muszę jeszcze przygotować grafik na kolejny miesiąc. Namnożyłam sobie przeróżnych zajęć i zsynchronizowanie tego wszystkiego wymaga ode mnie więcej uwagi, niż zazwyczaj. W sklepie nikogo nie ma, więc jak na typowego kinestetę przystało, maszeruję w tę i z powrotem, by jakoś sobie pomóc. Uważnie patrzę na kalendarz w telefonie i kombinuję, jak sprawić, by wrzesień miał nie trzydzieści tylko czterdzieści dwa dni.  

Kątem oka zauważam, że chłopak z baru obok, wystawia na zewnątrz stolik. Nasze relacje z tym barem są nieco dziwne. To trochę, jak z sąsiadem, który w sumie nie zrobił niczego konkretnego, co mogłoby wzbudzać twoje podejrzenia, ale jednak na jakimś poziomie czujesz, że to właśnie on ukradł twój rower. Uśmiechamy się do siebie kurtuazyjnie, ale musimy nieustannie pilnować, by tamci nie zastawiali nam witryny. Czasem mamy wrażenie, że co wieczór przesuwają swoją przestrzeń na zewnątrz o centymetr. Pewnie sądzą, że metodą żaby gotującej się na wolnym ogniu w końcu zdobędą cały teren.

Po zamknięciu naszego lokalu, panoszą się już na całego. Gdy któreś nocy wracałam tamtędy ze spotkania, wpadłam w panikę, że mam coś nie tak z głową i tylko wydaje mi się, że tu pracuję, bo tak naprawdę w tym miejscu nie ma żadnego sklepu. Poczułam ogromną ulgę, gdy okazało się, że sklep jest, choć aktualnie niewidzialny, bo całkowicie zasłonięty przez palmy w ogromnych donicach i wszechobecne leżaki. Niepisana umowa między nami głosi, że do dziewiętnastej, nie mają prawa się tam wystawiać, ale oczywiście kombinują i zazwyczaj zaczynają trochę wcześniej. Dzisiaj zaczęli sporo za wcześnie.

Osobiście mam dla nich dużą tolerancję i jeżeli wokół nic się nie dzieje, nie robię afery. Teraz też nie zamierzam. Wieczór jest już ewidentnie jałowy, a moim jedynym zadaniem jest przeczekać jeszcze te czterdzieści pięć minut, no i oczywiście skończyć grafik.

Po raz kolejny ze zmarszczonym czołem robię trasę od zaplecza do wejścia. Mimowolnie kieruję wzrok na chłopaka, który targa następny stolik. Zauważył mnie, ale szybko odwrócił wzrok. „Pewnie się boi, że zaraz się do niego przyczepię za te barykady” przelatuje mi przez głowę. Robię w tył zwrot i trzy sekundy później słyszę za sobą nieśmiałe „dobry wieczór”. Zerkam przez ramię, a w progu stoi nikt inny tylko właśnie on. „Przepraszam, że tak już się zaczynamy rozstawiać, ale mamy dużą rezerwację za pół godziny. Czy moglibyśmy? Czy to nie problem” pyta niemal przepraszającym tonem. Jestem całkowicie zaskoczona, bo odkąd tu pracuję, jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby ktokolwiek z tego baru zwracał się do nas w taki sposób. Uśmiecham się najprzyjemniej jak tylko w danej chwili potrafię. „Jasne, nie ma sprawy” odpowiadam spokojnie. „Nie patrzyłam tak, bo robisz coś źle. Po prostu jestem bardzo skupiona.” Na twarzy delikwenta maluje się wyraźna ulga. Wygląda tak, jakbym oznajmiła, będę dla niego łaskawa i tym razem go nie zabiję, a jedynie okradnę. „To dobrze. Dziękuję” niemal kłania mi się z wdzięczności i od razu ucieka.

Za moment widzę, jak siłuje się z kolejnym meblem ogrodowym, a ja próbuję jakoś wytłumaczyć sobie ten zbieg okoliczności. Są trzy opcje, które mogły mieć miejsce:

  1. Usłyszałam myśl tego chłopaka, który zobaczył mój morderczy wzrok, przestraszył się, że się do niego przypierdolę i ryzykując życie przyszedł się tłumaczyć.
  2. Wykreowałam tę sytuację swoją myślą. Moje żartowanie, że chłopak się mnie obawia, sprawiło, że zaczął się obawiać i pojawił się w sklepie jako dowód mojej kreacji.
  3. Jak mówi jedno z moich ulubionych powiedzonek: „kawa nie wyklucza herbaty”, co w tym przypadku oznacza, że mogły zaistnieć obie te rzeczy na raz. W końcu jestem bardzo silnym empatą i słyszę myśli innych, a jednocześnie kreuję rzeczywistość poprzez jej postrzeganie. A jeżeli postrzegam siebie jako silnego empatę, to przez takie postrzeganie kreuję sytuacje, które to potwierdzają.

Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych wygląda to jak czytanie biletu do Tworek i to takiego tylko w jedną stronę. Pewnie jakieś 50 lat temu podobne wywody byłyby mocnym argumentem, by wysłać, mnie na taką wycieczkę. Dziś jednak siedziałabym tam z gronem fizyków kwantowych, którzy już od dawna przypominają, że świat, jakiego doświadczamy, nie jest czymś stałym. Świat stwarza się w momencie postrzegania go. Mocno to upraszczając, można powiedzieć, że każdy z nas tworzy swoją rzeczywistość poprzez to, co jest gotowy, bądź też co ma “ochotę” zobaczyć. Tantrycy i nauczyciele zen opisują to jeszcze piękniej: przy każdym wdechu powstajesz na nowo, czy każdym wydechu znikasz na chwilę.

Raz jeszcze patrzę w lustro, szczerze rozbawiona tą sytuacją. Bez względu na to, czy będę się trzymała wersji numer 1, 2 czy 3, to chyba jednak muszę coś wreszcie zrobić z tym moim złowrogim spojrzeniem. Nie mam w końcu powodów, by straszyć kolegów z baru obok, i na lotniskach też będę się czuła spokojniejsza.