Widzicie te dwa szklane słoiczki? Oto świadkowie mojej największej (jak do tej pory) porażki zero waste.

Wszystko zaczęło się jakieś dwa tygodnie temu, gdy zainspirowana youtubem postanowiłam zrobić swoje własne kosmetyki naturalne. W końcu to może być świetne rozwiązanie dla moich wiecznych dylematów. W przeciągu trzydziestu lat życia znalazłam jedynie trzy kremy, które zaakceptowała moja skóra. Może jak zacznę na nią nakładać coś, co sama zmieszam, będzie wreszcie w stu procentach usatysfakcjonowana…

Dowiedziałam się, co trzeba mieć, by sporządzić tajemne mikstury i czym prędzej złożyłam zamówienie w jednej z internetowych drogerii. Była “eko”, “bio”, “vegan” itp., więc nie przejmując się niczym, wysłałam im swoje pieniądze.

Na paczkę czekałam niczym dziecko na Świętego Mikołaja. Oczami wyobraźni widziałam te wszystkie naturalne cuda i siebie, wreszcie idealnie nawilżoną i wygładzoną. Gdy tylko kurier opuścił moje skromne progi, niczym zwierzak rozdarłam na strzępy pudełko dzielące mnie od szczęścia. I wtedy stało się TO…

Moim oczom ukazała się sterta plastikowych pojemników. Ręce dosłownie mi opadły. No nie… Nie wierzę…. “Czy jest tu choć jedno >>coś<<, co nie stanie się za jakiś czas zalegającym wieczność toksycznym śmieciem?” pytałam, z nadzieję przeglądając wszystkie produkty.

Niestety nic takiego tam nie było. Sprzątnęłam zabawki, zmajstrowałam kosmetyki i teraz zastanawiam się, co – do jasnej cholery – mam zrobić z tymi opakowaniami? “Może oddam je tacie?… On czasem trzyma różne smary, więc może jemu się przydadzą?…” kombinuję. Gdziekolwiek wylądują, jedno jest pewne – mniej plastiku “wyprodukowałabym”, kupując swój standardowy krem, niż robiąc ten który miał być zero waste. Co za ironia…

Moje kosmetyczne manewry nauczyły mnie jednak dwóch bardzo ważnych rzeczy.

  1. Jeżeli używasz wosku pszczelego, to najpierw rozpuść go w płynnym oleju, a dopiero potem dodaj pozostałe składniki.
  2. Bądź zawsze bardzo uważna.

Plastik jest używany niemal wszędzie i do wszystkiego. Coś, to jest “eko”, nie zawsze jest takie w całej swojej okazałości. Chcąc być zero waste, trzeba być nie tylko świadomym konsumentem, trzeba być też bardzo przezornym konsumentem.

Ta porażka skłoniła mnie również do refleksji nad wspólną odpowiedzialnością sprzedających i kupujących. Bez wzajemnego porozumienia i współpracy na tej linii, można nawet najlepsze intencje, zamienić na szkodę dla środowiska.
Postanowiłam więc, że napiszę do owego sklepu i zaproponuję alternatywne rozwiązania. Nie podejrzewam ich bowiem o złą wolę, a raczej o taki sam brak refleksji, jakim wykazałam się ja, gdy składając zamówienie, nie pomyślałam zupełnie, że przecież te produkty, muszą być w coś zapakowane, zanim do mnie trafią.

I może nawet wyjdzie z tego coś pozytywnego. W końcu, gdyby każdy klient, który chce być w harmonii z naturą, komunikował to wprost danym markom, sieciom czy sklepom, nie pozostałoby to bez reakcji. W to w każdym razie wierzę.

Jeszcze pół roku temu nie podejrzewałabym, że będę korespondować z drogerią internetową w celu przekonania ich do wprowadzenia szklanych opakowań. No cóż, nie podejrzewałabym też, że będę pachnieć jak pudełko pralinek, bo wysmarowałam się masłem kakaowym (które naprawdę ma obłędny zapach czekolady). Nie wiem, która z tych kwestii powinna mnie bardziej zadziwić. Wiem natomiast, że jeszcze wiele zero waste zaskoczeń przede mną.