Pracuję w sklepie z ekskluzywną biżuterią. Żeby nie było – sama chciałam, w tym konkretnym. Zatrudnili mnie z marszu, spełniając moje marzenie i wizję o noszeniu na co dzień niezwykłych okazów.

To część mojej pracy – paradowanie przez osiem godzin w tym, co sprzedajemy. Mogę wybrać cokolwiek, nawet te najdroższe rzeczy.

Kiedyś naprawdę chciałam przekonać się jak to jest, ale zamiast zachwytu i poczucia luksusu szybko ogarnęło mnie przekonanie, że jestem niewystarczająca. Niewystarczająco elegancka, niewystarczająco dobrze umalowana, z niewystarczająco gładko ułożonymi włosami. Jestem niewystarczająca dla tych wszystkich pięknych naszyjników i pierścieni.

Nagle pojawił się rozdźwięk między tym, jak wyglądam na co dzień, a tym, jak ubieram się do pracy. Zakładałam na siebie wszystkie te rzeczy, których nie lubiłam. Beżowe cygaretki i bluzeczki, które planowałam wyrzucić, stały się moim uniformem. Przecież są idealnym tłem do biżuterii.

Z czasem nieco naginałam niepisane zasady i pozwałam sobie na styl, który jest bardziej w zgodzie ze mną. Pojawiały się jeansy, grube swetry a nawet Emu na nogach – oczywiście tylko wtedy, gdy wiedziałam, że nie pojawi się szefowa. Ale mimo tego subtelnego buntu i tak wciąż żyłam w przekonaniu, że jestem nie taka, jaka powinnam być.

Za każdym razem, gdy kupowałam nowe ubranie, patrzyłam na nie z dwóch skrajnie różnych stron: czy będzie to ciuch do pracy, czy na co dzień? Nie pytałam, czy ten ciuch będzie pasował do mnie, tylko czy zgra się z towarem, który muszę spieniężyć.  

“Coś ewidentnie poszło nie tak” pomyślałam pewnego poranka, wciskając się znów w bluzkę, której nie lubię. “Dlaczego wciąż myślę o tym, że to ja muszę się dopasować, a nie o tym, że mogę dopasować wszystko do siebie?”

Gdyby chodziło tylko o ubrania do pracy, temat pewnie szybko by zniknął. Jednak chodziło nie tylko o nie. 

Dopasowywałam się zawsze do tego, czego oczekują ode mnie inni. Byłam miła, gdy się tego po mnie spodziewano, spokojna, gdy na to liczono i spolegliwa, gdy ktoś miał na mnie właśnie taki pomysł. 

Byłam sobą tylko w samotności, w lesie, w naturze, w wygodnym swetrze i ulubionych jeansach. Nic dziwnego, że tak bardzo polubiłam te momenty.

Na szczęście to już tylko historia – wspomnienie, do którego wracam niechętnie. Robię to właściwie tylko po to, by przypomnieć sobie, że nie muszę być jak woda, która zawsze przyjmie kształt naczynia, w które się ją wleje.

Dziś to mojej eleganckiej pracy przychodzę w spodniach, które lubię i w butach, które przemierzyły ze mną setki kilometrów. Nadal patrzę na wypełnione po brzegi gabloty, ale tym razem nie zastanawiam się, czy mam ubranie odpowiednie do tej pięknej biżuterii. Tym razem pytam, czy jest tu jakaś biżuteria naprawdę odpowiednia dla mnie.