Życie bez używek jest do dupy. Normalny człowiek w takiej sytuacji zapaliłby fajka lub coś bardziej zielonego, napiłby się piwa, albo jeszcze lepiej wina, a ja co?

Moją największą używką jest kawa, a w sytuacjach naprawdę kryzysowych waleriana. Zrobiłam więc już wszystko, co w mojej mocy, by poprawić sobie nastrój, ale bez efektów. Zarobiłam kasę, poszłam na spacer, słuchałam pozytywnej muzyki i objadałam się herbatnikami z czekoladą. Nadal nic. Jestem smutna tak jak byłam.

Dłuższe łażenie nie ma raczej sensu, więc obieram azymut na dom i skręcam w boczną uliczkę. I nagle na chodniku widzę złotą gwiazdkę. Odbija ostatnie promienie zachodzącego słońca w taki sposób, że dosłownie świeci mi po oczach. Zatrzymuję się. Postanowiłam, że zrobię jej zdjęcie. Przyda mi się na Instagrama, bo wciąż mam tam za mało fotek.

Wcale jednak nie tak łatwo zrobić zdjęcie złotej gwiazdce. Muszę być bardzo skupiona, żeby dobrze uchwycić jej blask i odpowiednio wykadrować swoje nogi. Muszę też zwracać uwagę na to, żeby nie było widać kurzu na butach, a najważniejsze, to trzymać równowagę, bo za mną są strome schody i jedno gibnięcie się w tył, a polecę jak worek kartofli.

Robię nie jedno, ale dziesięć ujęć i przez ułamek sekundy z politowaniem stwierdzam, że chyba coś jest ze mną nie tak. Tyle zachodu dla gwiazdki na Instagrama…

Wreszcie uznaję, że misja zakończona sukcesem i ruszam w dalszą drogę. Nie mija minuta, a dociera do mnie, że kiedy pochylałam się tak nad kawałkiem złotej folii wyciętej w kształt małej gwiazdy, ani przez moment nie byłam smutna. Zupełnie, jakby ktoś wrzucił mnie w inny emocjonalny koktajl. Nie zastanawiałam się nad tym, czego mi brak, a czego tak bardzo pragnę, nie dywagowałam o swoich życiowych celach ani planach na przyszłość. Nie miałam tych wszystkich myśli, które powodowały uczucie smutku. Tak, bo to właśnie myśli powodują uczucie smutku, a nie rzeczywistość sama w sobie. Dopóki nie zinterpretuję tego, co widzę w sposób, który wywoła smutek, najzwyczajniej w świecie nie będę smutna. Bez mojej smętnej interpretacji byłabym więc po prostu zgrabną kobietą, która po udanym dniu w pracy spaceruje, słucha fajnej muzyki i wcina ciastka z czekoladą. Gdy tak na to spojrzeć wygląda to jak wieczór na relaksie u prawdziwej szczęściary. I gdybym nie nałożyła na to fltra w postaci swoich myśli, pewnie byłby to wieczór na relaksie u prawdziwej szczęściary.

Z filtrami naprawdę trzeba uważać, zupełnie tak jak na Instagramie. Użyjesz jednego, a obraz wyda się bardziej romantyczny, użyjesz innego, a ta sama fotografia stanie się mroczna.

A więc gwiazdka chyba spadła mi z dziś nieba. Gdy byłam totalnie pochłonięta robieniem jej zdjęć, wpadłam w tu-i-teraz, a w tu-i-teraz nie ma za wiele myśli a już na pewno takich, które mogą powodować czucie się źle.

Oto i magia totalnej obecności opowiedziana w trzydziestu dwóch zdaniach.

Wszystkim smutnym życzę więc dziś chwili totalnej obecności, a potem, żeby Was ktoś przytulił i podarował milion dolarów 😉