Wolisz słuchać?

Jest druga trzydzieści w nocy a ja od godziny stoję przed lustrem w łazience i wiążę sobie turbany na łbie. Owszem, mam świadomość, że jutro wstanę do pracy srogo niewyspana, ale i tak po raz kolejny przeczesuję włosy i układam chustę od nowa.

Coś we mnie strasznie się cieszy, marzy o wielkich kolorowych kolczykach i co pięć minut każe mi się przebierać. Nie bardzo jednak mam jak urządzać przebieranki. W szafie tylko kilka wieszaków, ale i tak robię co w mojej mocy, by zadowolić ten głos, który z niesamowitym entuzjazmem mówi: “wróciła!”

Mało kto z Was wie, że przez większość mojego życia byłam “rajskim ptakiem”. Moja dewiza życiowa brzmiała: “jeżeli chcesz mojego szczęścia, podaruj mi tęczę”.

Na co dzień chodziłam w kolorowych portkach, fioletowej bluzce i oczojebnie pomarańczowej ramonesce. Wszystko to obficie okraszone szmaragdowo-turkusową biżuterią. Wyglądałam jak paw, który zatrudnił się w MPO.

Duże różowe okulary to był mój znak rozpoznawczy, choć prawdę powiedziawszy to i bez okularów było mnie widać na kilometr.

Wcześniej przez blisko dwa lata nosiłam niemal wyłącznie pstrokate sukienki i spódnice. Gdy któregoś razu wskoczyłam w spodnie, mój znajomy mnie nie poznał. Dyskretnie zapytał potem, czy wszystko u mnie OK. Natomiast ówczesny narzeczony prosił, bym choć raz na jakiś czas zakładała jeansy, bo ponoć wyglądam w nich seksi.

Ja jednak w nosie miałam “bycie seksi”. Większość rzeczy, które nosiłam niekoniecznie do siebie pasowało, ale nie przejmowałam się ani tym, ani spojrzeniami na ulicy. Czułam się nieustannie głodna kolorów.

Trzy lata temu gdy zaczęłam wprowadzać w moje życie poważne zmiany, poczułam nagle, że nie chcę już być “pawiem z MPO”. Zapragnęłam się skupić, oczyścić i stać niewidzialną. Sprzedałam albo oddałam moje ubrania a całą biżuterię przekazałam sklepom charytatywnym. Pozbyłam się dosłownie WSZYSTKIEGO.

Te trzy lata spędzone w wyciągniętych gaciach i szarej koszulce były jednym z najbardziej niesamowitych okresów w moim życiu. Cała moja uwaga poszła do wewnątrz, dzięki czemu wystrzeliłam w kosmos na rakiecie świadomości. I przyznam szczerze, że mnie samej ciężko uwierzyć, że teraz, o trzeciej nad ranem stoję w kiblu w panterkowym turbanie i strzelam sobie selfie. Ale patrzę na to zdjęcie i czuję w trzewiach, że nadeszła pora, by znów stać się “widzialną”.

Nie piszę tego jednak, by jakoś Was ostrzec przed nadchodzącą zmianą imidżu. Nie zamierzam też czarować Was opowieściami “z szafy”. W całej tej ciuchowej historii chodzi o coś zupełnie innego – o naturalne cykle w życiu.

Gdy obserwuję to, co się u mnie dzieje, zawsze myślę o przyrodzie. Wszystko w niej toczy się naturalnym rytmem. Nic nie jest ani za wcześnie ani za późno. Gdy warunki nie sprzyjają, drzewa nie dają owoców, ale gdy przychodzi odpowiedni czas, aż się od nich uginają. Nasionko w ziemi wypuszcza pęd z kwantową precyzją. Ono wie, kiedy. Z nami jest tak samo.

Nie jesteśmy “częścią” natury – cali jesteśmy naturą. Mamy swoje cykle i rytmy, okresy spoczynku i kwitnienia, aktywności i snu. Większość z nas traktuje jednak ciało jak bezdusznego robota. Jesteśmy zmęczeni, ale i tak zapieprzamy; potrzebujemy zwolnić, lecz wciąż gdzieś gonimy. A potem następuje wielkie zdziwienie, gdy zaczynamy chorować lub przechodzimy załamanie nerwowe.

Pamiętam dokładnie, jak pewnego zimowego wieczoru poszłam na spacer do parku. W pewnym momencie poczułam silny impuls by podejść do jednego z drzew. Mróz był taki, że gile w nosie zamarzały, ale wiedziałam, że muszę dotknąć wołającego mnie delikwenta. Zdjęłam rękawiczkę i ostrożnie przyłożyłam dłoń do kory. Była tak zmarznięta, że w dotyku przypominała kamień. “Tylko zobacz, z zewnątrz jak skała, ale w środku pulsuje życie, które wie kiedy się obudzić” usłyszałam.

Podejrzewam, że większość z Was myśli teraz coś w stylu: “Boże, czy ona właśnie przyznała, że gada w roślinami?!” Owszem, gadam, a to drzewo miało coś naprawdę mądrego do powiedzenia. I gdy jakaś nowa fala pojawia się nagle w mojej codzienności, myślę o siebie właśnie jak o roślince. Niczego nie oceniam, nie intelektualizuję a już na pewno nie forsuję zmian. Wiem, że energia życiowa, która przeze mnie płynie, to także mądrość, która wykracza poza najdalsze zakątki umysłu. Najzwyczajniej w świecie się jej poddaję.

Kiedy poczułam, że nie chcę już być “rajskim ptakiem”, nie zastanawiała się, czemu tak się dzieje. Po prostu zrobiłam to co słuszne – zredukowałam swoją garderobę do granatów i szarości. Całą resztę zrozumiałam w trakcie. Dziś, zarywając noce z powodu wiązania turbanów też nie specjalnie się nad tym zastanawiam. Widocznie przyszedł czas, by znów “zakwitnąć”. Skoro tak, to spoko, będę śmigać po mieście kolorowa i zaturbaniona.

Bez względu na to czy chodzi o krótkofalową aktywność czy potrzebę długiego resetu, życie wie dokładnie co i kiedy robić. Wystarczy wsłuchać się w siebie i pozwolić temu płynąć.

Twoim zdaniem nie jest przecież to, by iść pod prąd w rwącej rzece. Czemu? Bo to Ty jesteś rzeką.