Budzę się po ósmej. Muszę jak najszybciej przypomnieć sobie, gdzie dziś będę pracować. Już wiem. Mój fancy sklep. To oznacza, że nici z przestawienia budzika o godzinę. Trzeba wstawać.
Punkt pierwszy: odsłonić okno i wpuścić do pokoju trochę tlenu. Punkt drugi: kawa. Bez niej jestem jak zombi. Za każdym razem, gdy wlewam gorącą wodę do filiżanki, myślę tylko jedno: “czarna istoto, daj mi siłę”.
Ogarniam się w łazience. Lubię ten rytuał, zwłaszcza gdy nie muszę się nigdzie spieszyć. Mieszkanie w pojedynkę ma ten plus, że nikt nie zapuka do mych drzwi z wymownym pytaniem: “kochanie, długo jeszcze?”
Z małego słoiczka na komodzie wyjmuję kosteczkę masła kakaowego. Dzięki Ci Panie za to odkrycie. Nie wiem, jak laski z Youtuba mogą nakładać na siebie tyle kosmetyków. W moim przypadku wszelkie kuracje antyzmarszczkowe, antyoksydacyjne, antystarzeniu i w ogóle anty-wszystkiemu sprowadzają się do wtarcia odrobiny masła w twarz.
Idę do kuchni. Kawa już przestygła, więc mogę wziąć pierwszy łyk. “O tak, właśnie tak. Rozbudź wszystkie moje zmysły”.
W międzyczasie robię koktajl. To absolutny “must”. Jabłko, imbir, cytryna, pietruszka i trochę winogron. Pachnie obłędnie. Wypiję go w ciągu dnia. Już się nie mogę doczekać.
Mój telefon przez całą noc ma włączony tryb samolotowy. Wyłączam go dopiero teraz.
Resztę kawy zabieram ze sobą do pokoju i stawiam na małym stoliku obok kanapy. Odpalam jakieś nagranie Abraham-Hicks i zaczynam się malować.
Minimalizm zawitał również tam, więc jedyne co robię, to używam odrobiny kremu BB, tuszuję rzęsy i reguluję brwi. I tak zajmuje mi to z piętnaście minut, bo co chwila zawieszam się na tym, co mówi Abraham.
Gdy kończę makijaż, kończy się też kawa a ja ewidentnie muszę się już zbierać do wyjścia. Pakuję do plecaka koktajl i stalową butelkę z wodą. Nie zastanawiam się, co na siebie włożę. Mam do wyboru dwie czy trzy opcje pod tytułem “ciuchy do pracy”. Po prostu wyciągam to, co leży najbliżej.
Po drodze wstępuję po falafelki. Będą moim śniadanio-obiadem i kolacją.
Przed jedenastą jestem już na miejscu. Trampki zamieniam na szpilki, zakładam na siebie drogą biżuterię i na osiem godzin staję się ekspertem od dóbr luksusowych.
Kończę wieczorem. Gdy tylko pożegnam ostatniego klienta, momentalnie przełączam się na tryb “nomada”. Ruszam przed siebie na Walking Meditation.
Staram się wybierać trasy z dala od ludzi za to blisko przyrody. To jest mój ulubiony czas w ciągu dnia. Wyciszam się, wracam do swojej energii i uspokajam myśli.
Godzinę lub dwie później jestem w mieszkaniu. Z radością wskakuję pod prysznic. Od lat mam założoną kotwicę na to, że wieczorna kąpiel oznacza koniec wszelkich “ważnych” aktywności.
Zmywam naczynia lub sprzątam to, co nabałaganiłam wcześniej. Robię to jednak na totalnym luzie i z przyjemnością. Lubię gdy wokół mnie jest schludnie i gdy nie ma za dużo rzeczy na widoku.
Jeżeli mam ochotę, zakładam słuchawki i tańczę. Ruch spontaniczny jest dla mnie ważną praktyką. Daje mi wiele radości i pozwala wyrazić emocje i uczucia, które nagromadziły się w ciągu dnia. No i nikt nie patrzy. Jestem totalnie sobą. Skaczę i tarzam się po ziemi – tak jak mi akurat w duszy gra.
Innym razem zapalam świeczkę, rozkładam matę i praktykuję jogę. Zawsze słucham ciała, które podpowiada mi, na jakie asany ma ochotę. Szukam przyjemności w każdej pozycji. Rozluźniam się i jeszcze bardziej wyciszam.
Po wszystkim z wielką rozkoszą kładę się na plecach i medytuję. Telefon już dawno wyłączony, wszystkie sprawy załatwione a ja mogę wreszcie po prostu być. To najlepszy czas na afirmacje i dostrojenie swoich vajbów. Potem idę spać.
Jeżeli akurat pracuję zdalnie, mój dzień wygląda inaczej, o czym też pewnie kiedyś opowiem. Niezależnie jednak od tego, co robię, są rzeczy niezmienne:
- nie mam telewizora i unikam chodzenia po sklepach,
- przebywanie na zewnątrz w otoczeniu przyrody jest czymś, bez czego nie wyobrażam sobie życia. Pogoda nigdy nie jest dla mnie przeszkodą. Często jest wręcz moim sprzymierzeńcem – deszcz i mróz odstraszają większość ludzi, dzięki czemu jeszcze łatwiej znajduję wtedy spokój,
- bycie w ruchu to moja natura. Codziennie praktykuję świadomą aktywność,
- codziennie też czytam lub słucham rzeczy, które rozwijają mnie duchowo,
- medytuję i dbam o swój emocjonalny dobrostan,
- jem dużo surowych owoców i warzyw,
- no i uwielbiam pić kawę,
Wiem, że mój styl życia nie jest wyznacznikiem zajebistości i z pewnością nie będzie pasować każdemu. Najważniejsze jednak, że daje mi wiele szczęścia i jest w harmonii z tym, co mam w sercu.
Social Media