Wielka kropla potu spływa po moich plecach. Łaskocze mnie, jak zastęp mrówek paradujących wzdłuż kręgosłupa niczym orkiestra dęta. Mam jednak wrażenie, że dzisiaj ani ta jedna ani te, które tańczą pod opaską na oczy, nie są w stanie bardziej wytrącić mnie z równowagi.

Od rana jestem totalnie wkurzona. Podejrzewam, że to z powodu wody. W końcu w siedemdziesięciu procentach składamy się z wody, a ja dzisiaj w co najmniej tylu procentach składam się z wkurzenia. Reszta to zmęczenie, głód i tylko niewielki promil przytomności umysłu.

Faza druga skończyła się dla mnie za szybko, choć to w sumie i tak nie miało znaczenia, bo ani na moment nie pojawiła się w niej ta wredna emocja. Było zniechęcenie, znudzenie, rezygnacja i parę innych delikwentów trudnych do wyrażenia, ale wkurzenia oczywiście nie. Co za ironia! Mam idealne warunki, by się wydzierać i walić pięściami w poduszkę, a złość chowa się na kilka minut dokładnie w momencie, gdy powinnam dać jej ujście. Zupełnie jak z kotem. Najpierw rozpaczliwie miauczy i drapie w szybę, jakby zwiewał przed największym psem świata, a gdy otwierasz mu drzwi, patrzy na ciebie jak na idiotę, po czym odwraca się dupą i ostentacyjnie maszeruje z powrotem do ogrodu.

“Zawsze czułam, że mam coś wspólnego z kocurami, ale nie sądziłam, że akurat skrajną niestabilność emocjonalną” myślę z ironią, podczas gdy pot dalej płynie po mojej skórze. Kończy swoją długą i irytującą podróż na pasku legginsów, a ja poprawiam się delikatnie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tego robić. Nie dość, że wypadałoby teraz osiągać nirwanę, co ewidentnie mi nie wychodzi, to jeszcze w tej cholernej ciszy szelest mojego ubrania zdaje się być jak nagły przelot myśliwca. Nawet puszczenie bąka na pogrzebie nie jest tak niestosowne, jak hałasowanie tutaj. Dzisiaj nic mnie jednak nie obchodzi, że wytrącę kogoś z jego wzniosłych medytatacyjnych przeżyć i przy następnym napadzie swędzenia nie wytrzymuję. Bez ceregieli zaczynam się drapać, sprawiając tym samym, że kolejny meserszmit przelatuje przez salę.

Gdy wreszcie muzyka oznajmia ostatnią fazę, ostentacyjnie zdejmuję z oczu opaskę. Robię to z takim namaszczeniem, jakbym co najmniej grała w niemym filmie. Wprawdzie nikogo dookoła to nie obchodzi, ale i tak teatralnie demonstruję swojego focha na Osho. Zupełnie nie mam ochoty na celebrowanie czegokolwiek, więc tylko kiwam się bezmyślnie, próbująć jakoś zabić czas.

Fantazjowanie o jedzeniu pomaga, więc wertuję w głowie listę knajp, do których mogę się wybrać. Może ta egipska, z palmami przy wejściu i sfinksem w holu? Już widzę oczyma wyobraźni wielką piramidę z falefeli i wizerunek faraona odciśnięty na misce humusu. Naleśniki z owocami też byłyby w sumie idealne… Albo metrowa bagietka z pieczonymi warzywami. Najlepiej trzy takie bagietki, jeszcze ciepłe i z delikatnym sosem wsiąkającym w pieczywo, a to wszystko podane na humusie z faraonem i w asyście naleśników z owocami. Gdy tak o tym myślę, czuję się trochę jak psychopata, który z niezdrowym podnieceniem wybiera sposób, jak wypatroszyć swoją ofiarę.

Nieco zaniepokojona torem tych skojarzeń, potrząsam głową, by się z nich wyrwać. Gdy to robię, kątem oka dostrzegam jedną z uczestniczek, która tańczy zadowolona i pełna energii. Jeszcze wczoraj ja tak wyglądałam. Byłam niczym łania biegająca po łące o wschodzie słońca, a dzisiaj wkurwia mnie ta radość. “Na dodatek ta cholerna mucha” złoszczę się na owada, który już po raz drugi przelatuje mi tuż przed nosem. “W sumie nie powinnam się temu dziwić, bo na bank śmierdzę smakowicie” stwierdzam i macham ręką.

W tym momencie przypomina mi się znana etiuda o samuraju, który zasiadł w pustym pomieszczeniu, by oddać się medytacji. Ewidentnie nie miał w oknach moskitier, bo niemal od razu zaczęła mu dokuczać mucha. Poirytowany, jednym celnym ruchem miecza przepołowił owada. W normalnym życiu takie coś załatwiłoby sprawę, ale wiadomo, że bajki rządzą się swoimi prawami. A ponieważ w tej historii nie zginęło żadne stworzenie, to każda z połówek muchy odbudowała się, tworząc dwie niezależne przeszkadzajki. Samuraj poderwał się raz jeszcze i przepołowił je obie, ale i one się odrodziły jako cztery kolejne muchy.

Za każdym razem, gdy ukatrupił którąś, ta tylko się mnożyła, aż w pewnym momencie, w sali było pełno atakującego robactwa, z którym samuraj nie miał już szans wygrać.

Zawieszam się w bezruchu, gdy uzmysławiam sobie, że przecież to właśnie tak działa. Na szczęście nie dosłownie z muchami, ale ze wszystkim, na czym się koncentrujesz. Jeżeli poświęcasz czemuś uwagę, to to mnożysz. Jeżeli poświęcasz temu jeszcze więcej uwagi, to mnożysz to, co już namrożyłeś. Tak właśnie było dziś z moim wkurzeniem. Dałam temu tyle atencji, że stało się nie do zniesienia.

Na szczęście, byłam już w podobnych opresjach i wiem, że da się z nich wyjść. Bajka o samuraju też oczywiście nie skończyła się porażką wojownika. Przecież bajka bez morału, byłaby do dupy. Tak więc, gdy sfrustrowany bohater zerknął na obraz wiszący na ścianie, dostrzegł, że mucha, która tam usiadła, zamieniła się w jeden z kwiatów na pejzażu. (Swoją drogą, jakie dropsy trzeba brać, żeby mucha zamieniła się w kwiatek, no ale to już inna kwestia.) Zainspirowany tą wizją raz jeszcze zaczął medytować i skupił się na tym jednym kwiatku. Gdy po prostu poddał się temu co jest, w swoim umyśle przeniósł się do wspaniałego ogrodu, a muchy stały się nagle płatkami lecącymi z nieba. Samuraj doświadczył pięknego przeżycia wewnętrznego.

Wszystko dlatego, że przestał stawiać opór i walczyć. Czym innym jest w końcu energia walki a czym innym energia spokoju. Energia walki – niezależnie z czym wojujesz – zawsze generuje więcej tego czegoś. Prawo Przyciągania szybko da ci bowiem mnóstwo nowych powodów do zmagań. Za to gdy skupiasz się na energii spokoju, mnożysz spokój. Gdy dajesz uwagę błogości, będzie jej więcej i więcej. Nie warto więc tracić czasu na siekanie much, które i tak się rozmnożą. Gdy jest źle, trzeba znaleźć ten jeden kwiatek i podlewać go swoimi myślami. Trzeba być jak samuraj na dropsach.

Jeszcze raz zerkam na pląsającą kobietę i jej widok zaczyna mnie rozweselać. Dzisiaj ona jest dla mnie dropsem, a im dłużej na nią patrzę, tym bardziej zarażam się jej entuzjazmem. Nadal piekielnie boli mnie kark, nadal jestem głodna i zmęczona, ale tym razem nie dołączam do tego emocji i żadnej historii, która mogłaby tę emocję potęgować. Po prostu w tym jestem i nawet tańczy mi się coraz przyjemniej.

Poprzednia część TUTAJ