Żyję skromnie. Głównie z własnego wyboru, odrobinę ze względu na okoliczności.
Bardzo stary laptop i nie najnowszy telefon. W zasadzie nie mam rzeczy, które można by uznać za jakkolwiek cenne. Posiadam tylko to, co jest mi niezbędne.
Czasem zastanawiam się jednak, co by było, gdybym stała się zamożna, gdyby na moim koncie przybyło zer. Co by się wtedy zmieniło?
Pierwsze przychodzi mi do głowy to, że zaczęłabym mniej pracować. Czas wolny od obowiązków jest dla mnie jedną z najwyższych form luksusu.
Pewnie wstawiłabym też parę implantów w gębie i miała wreszcie z głowy ten temat.
No i pojechałabym gdzieś. Może Szwajcaria? Ale do tego trzeba mieć jeszcze odpowiednie towarzystwo. Samotne wyjazdy nie kręcą mnie jakoś wybitnie, więc kasa nie załatwi tu sprawy w stu procentach.
Oczywiście pojawia się też myśl o kupowaniu wszystkiego, na co tylko najdzie mnie ochota, ale zawieszam się przy tym na moment i błyskawicznie weryfikuję taki pomysł.
Od lat jestem minimalistką i choć czasem rozpatruję powiększenie swojego dobytku, to i tak za każdym razem wracam do punktu wyjścia. Dobrze się czuję, mając niewiele. Jest mi jakoś tak lekko. Grunt, żebym miała naprawdę wygodne buty i ulubiony plecak na grzbiecie, bo to, co lubię najbardziej to włóczenie się bez zobowiązań.
Snuję te rozważania stojąc przy zlewie na jednej nodze niczym bocian. Myję naczynia. Biorę do rąk łyżeczkę i przyglądam jej się uważnie. Jest taka piękna. Przynajmniej dla mnie.
Gdy niedawno przeprowadzałam się do tego mieszkania, nie było tu zupełnie nic. Swoją pierwszą kolację zjadłam rękoma, siedząc na gołej podłodze. Na szczęście był to falafel a nie spaghetti.
Gdy wreszcie wybierałam sztućce, postanowiłam pozostać wierna przekonaniom i kupić tylko tyle, ile naprawdę mi potrzeba i tylko takie, które naprawdę będą mi się bardzo podobać. I tak oto mam trzy widelce, jeden nóż, trzy łyżki i trzy łyżeczki do kawy – każda zupełnie inna. Jedną z nich trzymam właśnie w dłoni.
Ogarnia mnie prawdziwa radość za każdym razem, gdy rano mieszam nią kawę. Nie jest to może radość godna skakania, ale coś raczej jak głęboka satysfakcja i spokój. Łyżeczka. Taka mała rzecz, a tyle wywołuje zachwytu.
Mam sporo takich małych rzeczy, których używanie przysparza mi codziennego szczęścia. Może to dzięki temu, nie ciśnie mnie za bardzo, żeby ciągle coś kupować? A może to nie o te rzeczy chodzi tylko o moją umiejętność zachwycania się pierdołami? Może to dzięki tej umiejętności rzeczy stają się tak wyjątkowe?
Jest taki mem z żuczkiem i kulką łajna: „każdego dnia bądź jak żuk … Ciesz się z byle gówna”. Jak kiedyś będę bardzo zamożna, to chcę, żeby to nadal było moją prawdą.
Social Media